PIERWSZE SPOTKANIE
Spotkaliśmy się pierwszy raz. Nie znamy się, no... może ktoś kogoś ze szkoły czy przedszkola kojarzy. Pierwsze w tym semestrze zajęcia. Jest dość emocjonująco, choć dzieci są jeszcze wyjątkowo wyciszone. Było to wyzwanie: stworzyć przyjazną atmosferę, zapoznać dzieci ze sobą i ze mną, z miejscem, zachęcić i jednocześnie omówić zasady, których nie mogą łamać i ostrzec przed konsekwencjami.
Wymyśliłam kilka sposobów połączenia integracji z zajęciami plastycznymi.
WIZYTÓWKA
Po omówieniu podstawowych spraw organizacyjnych dzieci dostały ode mnie karteczki ze swoim imieniem - to były wizytówki, które każde dziecko miało udekorować dowolną techniką, czymś co lubi, co jest mu bliskie, co je interesuje. Po wykonaniu zadania każdy wrzucił swoją karteczkę do koszyka i rozpoczęliśmy losowanie. Kto wylosował czyjąś wizytówkę podchodził do jej właściciela, przypinał do ubranka i pytał, co oznacza rysunek przy imieniu na wizytówce. Usiedliśmy w kręgu. Poprosiłam, by dzieci opowiedziały po kolei czyją wizytówkę wylosowały i co o tej osobie dowiedziały się, pytając o rysunek. Dzieciaki były bardzo dumne ze swoich wizytówek, ale jeszcze nie wszyscy zapamiętali imiona kolegów.
No dobrze. Utrwalmy je sobie w inny sposób.
CIP CAP
Zabawa rodem z Klanzy, a wcześniej chyba z Niemiec. W Każdym razie ciekawa. Stanęliśmy w kółku, jedna osoba w środku mierzyła czas i wskazywała na drugą, która miała za zadanie wypowiedzieć imię osoby ze swojej prawej strony, gdy usłyszy CIP lub imię osoby z lewej, gdy usłyszy CAP. Nie wiecie o co chodzi? Hmm, bo to trzeba przećwiczyć. Nam się udało! Już kojarzymy swoje imiona. A jeśli ktoś zapomni, to przecież mamy wizytówki.
WSPÓLNE POSTACIE
Imię imieniem, ale żeby przełamać pierwsze lody trzeba się do siebie zbliżyć. Dzieciaki dobrały się w przypadkowe pary, tak jak stały naprzeciwko siebie. Dałam każdemu po dużym arkuszu szarego papieru. Oj, ciasno! Musimy wyjść na hol. Tam położyliśmy swoje wielkie kartki na podłogę, każdy podpisał swoją i położył się na nią, a kolega lub koleżanka z pary mieli za zadanie odrysować kontur ciała. Kiedy każda para odrysowała już swoje ciała, dzieci ruszyły pojedynczo do pozostałych rysunków i kolejno, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, dorysowywały kolegom poszczególne części garderoby - każdemu co innego. Tylko twarz każdy narysował sobie sam. To już była prawdziwa frajda. Nie raz trzeba było podbiec i dokładnie policzyć, ile to serc Julia ma na bluzce, a czy buty Szumka są granatowe czy czarne.
Efekt ciekawy i ? można powiedzieć - monumentalny, gdy "wspólne postacie" zakryły wszystkie ściany pracowni.
COŚ NA KONIEC
Dla wyciszenia i ściślejszego scementowania nowo zawiązanej wspólnoty zaproponowałam dzieciom zabawę (uwielbianą przeze mnie), która miała je jeszcze bardziej zbliżyć do siebie i zaakcentować odpowiedzialność za grupowy sukces. Grupa podzieliła się na dwie mniejsze drużyny, które usiadły w rządku za sobą. Ostania osoba w rzędzie narysowała prosty kształt na kartce, a następnie to samo na plecach osoby z przodu. Kolejna starała się narysować na plecach kolejnego dziecka to, co poczuła na sobie i tak aż do pierwszej w rzędzie osoby, która swoje „odczucie" z pleców miała narysować na kartce. Na koniec porównaliśmy rysunki pierwszej i ostatniej osoby. Ta drużyna, w której prace były podobniejsze do siebie dostała punkt itd.
JUŻ?
No i proszę! Minęły 3 godziny. Kiedy? Już rodzice czekają. Chwileczkę! My jeszcze musimy powiedzieć, co nam się na tych zajęciach podobało, a co nie. Musimy pożegnać się - w kółku - ISKIERKĄ PRZYJAŹNI, która stanie się już naszą tradycją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz